"Oddałam bratu połowę spadku, bo bardziej potrzebował": A dziś nie mam z nim kontaktu od ponad roku

15 godzin temu

Nie jestem naiwna. Wiem, iż w rodzinie różnie bywa. Ale nigdy nie przypuszczałam, iż największy zawód przeżyję właśnie ze strony brata - kogoś, z kim dzieliłam dzieciństwo, pokój, sekretne wyprawy na dach garażu.

Oddałam mu coś, co w teorii należało też do mnie. Zrobiłam to z serca. A dziś… nie mam z nim kontaktu od ponad roku.

Nazywam się Jolanta. Mam 51 lat, dwóch dorosłych synów i męża, z którym jestem od trzydziestu lat. Życie nauczyło mnie oszczędności, rozwagi, cierpliwości. Zawsze wierzyłam, iż uczciwość i lojalność wobec bliskich wracają - może nie od razu, ale wracają.

Po śmierci mamy - tata odszedł dużo wcześniej - zostało mieszkanie. Dwupokojowe, skromne, ale położone w dobrej dzielnicy. adekwatnie wszystko było zapisane po równo - po połowie dla mnie i dla mojego młodszego brata, Marka.

Marek od zawsze był inny niż ja. Wieczny optymista, który „jakoś to będzie”. Pracował tu i tam, kilka razy zmieniał branżę, raz miał choćby własną działalność, ale nic na dłużej. Żona bez pracy, trójka dzieci, kredyty. Ciągle brakowało im pieniędzy. Nie oceniałam go - los nie każdemu daje równe szanse.

Po pogrzebie usiedliśmy przy herbacie w kuchni mamy. Atmosfera była ciężka, ale Marek mówił od razu, bez owijania:

- Słuchaj, Jola… wiem, iż mieszkanie jest na pół, ale u nas naprawdę jest bardzo źle. Jak sprzedamy, to moja część nie wystarczy, żeby w ogóle wyjść na prostą. Dzieci potrzebują pokoju, mamy zaległości… Może ty weźmiesz mniej? My potrzebujemy tego bardziej.

Nie odpowiedziałam od razu. Przemyślałam to przez kilka dni. Miałam swoje zobowiązania, ale nie w takim stopniu. Mieszkaliśmy z mężem we własnym domu, chłopcy byli już prawie na swoim. Powiedziałam sobie: „To tylko pieniądze. A on to mój brat. Rodzina”.

Zgodziłam się. Spisaliśmy wszystko u notariusza. Marek dostał 2/3 wartości mieszkania, ja - 1/3. Pieniędzy nie wzięłam od razu, umówiliśmy się, iż wypłaci mi moją część po sprzedaży. Przez pierwsze tygodnie miałam dobre uczucie. Byłam z siebie dumna. Brat przysłał SMS-a: „Dziękuję. Naprawdę nas uratowałaś”. Cieszyłam się, iż mogłam pomóc.

Ale potem zaczęło się coś dziwnego. Najpierw nie oddzwonił, kiedy dzwoniłam, by zapytać, jak mu poszło z kupnem nowego mieszkania. Potem nie przyszedł na urodziny mojego syna, choć obiecał. Tłumaczył się „chaosem”, „zamieszaniem”, „brakiem czasu”. Przestał zaglądać, choć mieszkał niedaleko. W końcu w ogóle przestał odbierać.

Zaniepokojona, napisałam mu kilka wiadomości - najpierw z pytaniem, czy wszystko w porządku, potem już wprost: czy coś się między nami stało? Czy może ma problem z przekazaniem mojej części pieniędzy?

Brak odpowiedzi. Cisza. W końcu z numeru mojego męża Marek odebrał, ale rozmawiał zdawkowo. Powiedział tylko: „Nie mam teraz jak, oddzwonię”. Nie oddzwonił. Przez miesiące łudziłam się, iż może coś się stało, może się wstydzi, może nie chce mnie zawieść. Ale im dłużej trwała ta sytuacja, tym bardziej docierało do mnie: zostałam wykorzystana. I to nie przez obcego człowieka, tylko przez kogoś, komu bezgranicznie ufałam.

Rozważałam pozew. Miałam przecież umowę. Ale wiedziałam też, iż sąd to już ostateczność. Czy naprawdę chcę walczyć z bratem w sądzie o coś, co kiedyś było wspólnym domem naszych rodziców?

Odpowiedź była trudna. Ale w końcu stwierdziłam: jeżeli to jedyny sposób, by odzyskać choć część godności, to tak - jestem gotowa. Skonsultowałam się z prawnikiem. Wysłałam oficjalne pismo przedsądowe. Wciąż nie mam odpowiedzi.

Dziś mija prawie półtora roku od naszej ostatniej rozmowy. Marek żyje, mieszka w nowym miejscu, jakby nigdy nic się nie stało. A ja wciąż noszę w sobie ten ciężar - nie finansowy, tylko emocjonalny. Nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, iż zrobiłam gest, który miał zbudować między nami zaufanie, a on je kompletnie podeptał.

Czy żałuję? Nie wiem. Może wciąż chcę wierzyć, iż zrobiłam to z dobrego serca. Ale dziś już wiem, iż serce też potrzebuje ochrony. I iż granice stawia się nie dlatego, iż się nie ufa - tylko dlatego, iż kiedyś się zaufało za bardzo.

Idź do oryginalnego materiału